Wyszukaj po identyfikatorze keyboard_arrow_down
Wyszukiwanie po identyfikatorze Zamknij close
ZAMKNIJ close
Powiadomienia
wróć do listy [23 z 45]

Prywatyzacja polskiej gospodarki grzeszyła naiwnością

Jacek Tittenbrun prof. socjologii z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Autor czterotomowej monografii polskiej prywatyzacji „Z deszczu pod rynnę”Jacek Tittenbrun prof. socjologii z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Autor czterotomowej monografii polskiej prywatyzacji „Z deszczu pod rynnę”

Dzięki denacjonalizacji nie doszło w Polsce do żadnej nowej rewolucji przemysłowej. Bo czy mamy jakieś firmy, które stały się międzynarodowymi czempionami? Niestety nie – mówi Jacek Tittenbrun

Czy faktycznie „prywatyzacja polskiej gospodarki to był jeden wielki przekręt”?

Ten podtytuł dopisał mi wydawca. Wbrew mojej woli. I na dodatek zupełnie niepotrzebnie. Moja analiza polskiej prywatyzacji i bez niego jest bardzo ostra. Nie trzeba jej zaostrzać takimi uogólnieniami.

To podtytuł pańskiej książki „Z deszczu pod rynnę”. Chyba najbardziej szczegółowej analizy patologii polskich przekształceń własnościowych.

Pisałem ją 12 lat. I to nie jest praca prokuratorska ani rzecz, której da się użyć do bieżącej walki politycznej. Pewnie dlatego, że dostaje się w niej każdemu: tzw. postkomunistom, ludowcom, liberałom, solidarnościowcom i prawicy. Czyli wszystkim tym, przez których spora część polskiego społeczeństwa trafiła po 1989 r. z deszczu pod rynnę.

Kogo to spotkało?

Na pewno nie Polskę, Polaków czy społeczeństwo. Kto tak twierdzi, ten rozmywa problem. Tragedia polskiej transformacji była bardzo realna. I polegała na tym, że z deszczu pod rynnę wpadły niektóre grupy polskiego społeczeństwa. I co najsmutniejsze, były to właśnie te klasy, którym już za PRL było najtrudniej. Głównie robotnicy.

Zaraz, zaraz. Czy PRL nie był przypadkiem państwem robotników i chłopów?

Tylko w teorii. Polegało to zwykle na tym, że jakaś tkaczka zasiadała w komitecie centralnym. Ale samej klasie robotniczej – poza pewnymi enklawami – wiodło się raczej kiepsko. Dość szybko klasą panującą w Polsce Ludowej stała się bowiem nomenklatura. Tworzyli ją głównie kierownicy przedsiębiorstw państwowych. Czyli odpowiednicy dzisiejszych menedżerów. To oni kryli się za państwem jako symbolicznym właścicielem przedsiębiorstw państwowych. Do tego dochodzili dygnitarze partyjni i wyżsi urzędnicy. Przedstawiciele tych trzech grup wymieniali się na najważniejszych stanowiskach w państwie i gospodarce. To była karuzela stanowisk. Jak już raz na nią wsiadłeś, miałeś dobrą robotę do końca życia. Jednego dnia taki ktoś był dyrektorem spółdzielni, potem redaktorem naczelnym ważnej gazety, później znów sekretarzem w województwie. Tym ludziom za socjalizmu wiodło się świetnie, a w kapitalizmie nawet jeszcze lepiej. Robotnikom odwrotnie. W PRL było im ciężko, a po 1989 r., jeszcze ciężej. A sposób przeprowadzenia polskiej prywatyzacji to właśnie jeden z powodów takiego obrotu sprawy.

close POTRZEBUJESZ POMOCY?
Konsultanci pracują od poniedziałku do piątku w godzinach 8:00 - 17:00
do góry
do góry
Potrzebujesz pomocy?
Konsultanci pracują od poniedziałku do piątku w godzinach 8:00 - 17:00